Mit przedwojennej polskiej arystokracji
Jeden z
licznych bali na Zamku Królewskich w Warszawie za czasów Ignacego Mościckiego.
Pochód korpusu dyplomatycznego. Arystokracja wraz z sanacyjną władzą nie
spodziewają się nadchodzącej katastrofy, jaką będzie II wojna światowa. Swoją
katastrofalną polityką doprowadzą do klęski Polski w kampanii wrześniowej 1939
roku. Zdjęcie pochodzi z Narodowego Archiwum Cyfrowego.
Wśród licznych książek posiadanych przeze mnie, jest
pozycja z przed ponad dwudziestu lat, po którą zapewne teraz nie sięgnąłbym w
księgarni, zważywszy na tematykę, którą porusza. Tą książką jest „Poczet
polskich rodów arystokratycznych” Teresy Zielińskiej(1929-2010), ukazała się w
maju 1997 roku nakładem Wydawnictwa Szkolnego i Pedagogicznego. Profesor
Zielińska związana z Archiwum Akt Dawnych w Warszawie przedstawiła rody, które
odcisnęły piętno na dziejach Polski. W alfabetycznie podzielonych rozdziałach
opisani są najbardziej znani członkowie rodów książęcych czy hrabiowskich.
Wspominam o tej pozycji książkowej ze względu na moją ówczesną fascynację tym
tematem(teraz, po latach, się tego wstydzę) a także czasy, gdy została wydana.
Lata 90-te XX wieku przyniosły w badaniach historycznych proces tzw.
„odkłamywania historii”, prezentowania dziejów kraju inaczej, jak przed rokiem
1989. Dotyczyło to również przedwojennej arystokracji. Fascynacja światem sprzed
1939 roku przeniknęła do ogólnej świadomości Polaków przez książki, filmy czy
kolorowe czasopisma opisujące potomków przedwojennych arystokratów, jako
nowoczesnych młodych ludzi patrzących pewnie w przyszłość, ale dumnych ze
swojego nazwiska, przeszłości i przywiązanych do tradycji. Znane nazwiska,
wspaniała historia, pałace, zamki, ogromne posiadłości, bale, śluby i pogrzeby,
a także pozycja społeczna robią na większości Polaków duże wrażenie oraz wprawiają
w zachwyt. Jest to w dużej mierze zasługa postsolidarnościowych polityków,
historyków oraz większości mediów wpajającym w nas przeświadczenie, że PRL
zrobił im niewyobrażalną krzywdę zrównując ich z resztą społeczeństwa min. in.
poprzez reformę rolną odbierając im majątki.
Konstytucja Marcowa z 1921 roku znosiła tytuły
szlacheckie, czyniąc wszystkich obywateli równymi wobec prawa. Najwyższy akt
prawny przedwojennej Polski nie oddawał jednak prawdziwych stosunków panujących
w społeczeństwie. Książęta czy hrabiowie będący przed I wojną światową podporą
majestatu zaborczych monarchii, byli tym samym w odrodzonym państwie Polskim.
Zachowali oni stan posiadanych majątków znajdujących się po 1921 roku w
granicach II RP i nadal mieli w polskim społeczeństwie wysoki status. Czy mamy
się naprawdę zachwycać ludźmi będącymi wyjątkowymi z racji pozycji społecznej i
posiadanych dóbr osiągniętych przez ich przodków z niewolniczej pracy chłopów
trwającej stulecia? Oczywiście nie! Jednym z grzechów III RP jest nieobiektywny
stosunek do PRL-u oraz Polski przedwojennej. Bezkrytyczne odwoływanie się do
państwa z przed 1939 roku, biało – czarna ocena XX wiecznej historii kraju, wypacza
obraz i kieruje nas w stronę wyłącznie jednej wizji przeszłości prezentowanej przez
prawice. Stąd bierze się osłodzony wizerunek przedwojennych elit, niemający nic
wspólnego z faktami. Jedną z wielu pozycji książkowych o przedwojennej
arystokracji wydanych w ostatnich latach jest „Życie codzienne arystokracji”
autorstwa Mai i Jana Łozińskich z 2014 roku, wydana przez Państwowe Wydawnictwo
Naukowe. Z tej książki pochodzi poniższy cytat: „Przy kartach nie wszystkim udawało się zachować rozsądek i rozwagę.
Czasem wygrywano, lecz znacznie częściej przegrywano, i to niekiedy ogromne
sumy. Długi honorowe, a do takich należały długi karciane, trzeba było
regulować w terminie (innych wierzycieli – dostawców, bankierów, lichwiarzy
wypadało, bez plamy na honorze, zbywać bez końca!). Przestrzeganie tej
dżentelmeńskiej zasady wielu doprowadziło do finansowego upadku. Aby spłacić
karciane długi, zaciągano kolejne, podpisywano weksle, wyprzedawano lasy, wsie,
rodowe precjoza. Wśród hazardzistów byli nie tylko mężczyźni – również panie
wciągała gra w karty, czasem o naprawdę duże pieniądze. Józef Lubomirski, choć
lekkomyślny i rozrzutny, kart akurat nie lubił. W swoich wspomnieniach opisał
problemy z hazardem Zofii z Potockich Kisielew, córki Stanisława Szczęsnego i
żony rosyjskiego generała, „skuzynowanej z całym światem”. Hrabina miała
słabość nie tylko do kart, lecz także do ruletki. W latach sześćdziesiątych XIX
wieku Lubomirski widywał ją, co dzień w kasynie w niemieckim Bad Homburg,
„gdzie miała stałe miejsce obok krupiera, a służący niósł za nią kasetkę pełna
złotych monet i banknotów”.
Opis prezentuje, co prawda życie arystokratów z XIX
wieku, jednak nie uległo ono zbytnim zmianom w Polsce okresu międzywojnia. Jak
żyło się reszcie społeczeństwa, zwłaszcza biednym obywatelom? Współczesne
publikacje o II Rzeczypospolitej wspominają o sytuacji najniższych warstw
społeczeństwa robotników czy chłopów, ale rzetelnej analizy czy publikacji
książkowej na ten temat niewiele.
„Szacunki
mówią, że przeludnienie na wsiach mogło wynosić 4,5 miliona osób, ale niektórzy
historycy mnożą tę liczbę przez dwa. Najgorzej było na terenach leżących
wcześniej w zaborze rosyjskim, które dodatkowo były najbardziej zacofane pod
względem stosowania urządzeń ułatwiających uprawę ziemi. Historyk Ferdynand
Zweig oszacował, że w okresie wielkiego kryzysu gospodarczego na polskiej wsi
żyło między 5 a 5,5 mln tzw. ludzi zbędnych, czyli nie posiadających własnej
ziemi lub też wegetujących z rodzinami na maleńkich gospodarstwach”.
„Tymczasem
większość warszawiaków żyła w warunkach urągających jakiejkolwiek godności,
które nie spełniały warunków higieniczno-sanitarnych. W miastach było ciasno i
brakowało mieszkań. Uśrednione dane nie wyglądają jeszcze tak źle. Według
danych ze spisu powszechnego w 1931 r. w Warszawie mieszkało 1 171 898 osób, a
do dyspozycji miały zaledwie 249 057 mieszkań w 25 tysiącach budynków
mieszkalnych. Jednak w praktyce warunki mieszkaniowe wielu osób były tragiczne.
W 5-pokojowych mieszkaniach nierzadko zamieszkiwało po kilkanaście rodzin, a w
jednej izbie gnieździło się nawet dziesięć osób. Przykładowo na ulicy Brukowej
na Pradze w jednej drewnianej komórce mieszkały trzy rodziny żydowskie, a na
środku wygospodarowały dość miejsca, by podnajmować miejsce do spania
pracującym w okolicy furmanom. Właściciel mieszkania przy ulicy Chmielnej
podzielił je na kilkadziesiąt mniejszych pokoi, w których poszczególne rodziny
oddzielone były od siebie tylko przepierzeniem”.
Powyższe fragmenty opisujące
obraz przedwojennych polskich miast i wsi pochodzą z portalu money.pl, artykułu
Martyna Kośka, „Bieda, przeludnienie i zacofanie wsi. Dwudziestolecie
międzywojenne to nie tylko rozwój Gdyni i salonowe życie w Warszawie”, z dnia
11.11.2017 roku.
Smutny obraz przeludnionych miast
oraz wsi, gdzie panował (szczególnie na wschodzie kraju) duży pod względem
procentowym analfabetyzm wśród mieszkańców, stoi w ostrym kontrze do życia
wyższych sfer, wykształconych, niemających problemu z dostępem do opieki
lekarskiej, cieszących się przywilejami od reszty społeczeństwa, posiadających
aż nazbyt dużo przestrzeni do mieszkania.
Zaangażowani w działalność
charytatywną, założyciele wielu instytucji przeznaczenia publicznego, będący
źródłem kulturotwórczym dla polskiego społeczeństwa, taki wizerunek jest nam
przedstawiany nie tylko przez potomków przedwojennych arystokratów, ale przez
ogół schlebiających im mediów, zwłaszcza kolorowe czasopisma, gdzie esencją
treści jest niezdrowa fascynacja mi. in. życiem wysoko urodzonych. Działalność
przedwojennych arystokratów nie ograniczała się do dobroczynności, wydawania
balów i przyjęć dla polityków oraz generalicji w swoich rodowych rezydencjach,
ale również do aktywności politycznej. Maurycy Zamoyski (1871-1939) jeden z
najbogatszych posiadaczy ziemskich na wschodzie Polski był kontrkandydatem
Gabriela Narutowicza w wyborach na urząd prezydenta w 1922 roku. Stronnicy
Zamoyskiego nie szczędzili wysiłków celem zdyskredytowania Narutowicza,
wszczynając kampanie kłamstw oraz pomówień, chociaż sam hrabia dystansował się
od nich i po przegranej z nim 228 do 289 głosów w sejmie wyraził się w depeszy
gratulacyjnej: „Uznaje z
całym szacunkiem wolę nardu i ubolewam nad zacietrzewieniem, które sprawia, iż
pełni Pan swe nowe obowiązki w trudzie, goryczy i niebezpieczeństwie. Zwróciłem
się do mego stronnictwa, aby nie łączono mego nazwiska i mojego dobrego imienia
z motłochem, obrzucającym Szanownego Pana kamieniami”.
Trudno się dziwić Maurycemu
Zamoyskiemu, że odcinał się od osób, które swoim zachowaniem prowokowały do
postaw jawnie antysemickich, głoszących nienawistne poglądy względem
Narutowicza, jako kandydata ugrupowań reprezentujących mniejszości narodowe i
sugerujące jego niepolskie korzenie. Po zabójstwie prezydenta Gabriela
Narutowicza 16 grudnia 1922 roku w Zachęcie, hrabia Zamoyski już nie śmiał
kandydować na ten urząd zwarzywszy na okoliczności, w jakich starał się o
najwyższy urząd w państwie, kontynuując misję posła Polski w Paryżu do 1924
roku, a po powrocie do kraju objął urząd ministra spraw zagranicznych w rządzie
Władysława Grabskiego. Jednak nie okazał się zbyt skuteczny skoro po paru miesiącach
złożył urząd.
Kolejnym arystokratą wartym
wspomnienia jest Eustachy książę Sapieha (1881-1963), należący do endecji
polityk nie był zwolennikiem utworzonego zaraz po odzyskaniu niepodległości
rządu premiera Jędrzeja Moraczewskiego - Tymczasowego Rządu Ludowego Republiki
Polskiej, o którym obecna władza woli nie pamiętać. Sapieha krytykował rząd
Moraczewskiego, który w swoim programie przewidywał przebudowę ustroju gospodarczego oraz społecznego wedle doktryny socjalistycznej, zapowiadając wywłaszczenie wielkiej
własności ziemskiej i oddanie jej w ręce ludu pracującego pod kontrolą
państwową, upaństwowienie kopalń oraz całego przemysłu. Program pierwszego
rządu niepodległej Polski był dla księcia , jak dla całej polskiej
arystokracji, szokiem zwłaszcza rok po rewolucji Październikowej w Rosji.
Zaangażowanie księcia w próbę nieudanego zamachu stanu z dnia 4 stycznia 1919
roku, mającego cel obalenie rządu Moraczewskiego, skończyło się brakiem kar dla
organizatorów, w tym Eustachego Sapiehy. 16 stycznia Józef Piłsudski zmusił
rząd Moraczewskiego do ustąpienia, nowym premierem został Ignacy Paderewski,
powstał rząd ponadpartyjny. Sapieha w czerwcu 1919 roku został polskim posłem w
Londynie. Nobilitacja księcia była politycznym gestem Piłsudskiego, który
chciał zgody z prawicą.
Kolejne lata polskiej niepodległości nie przyniosły
zmniejszenia napięć społecznych, światowy kryzys z 1929 roku pogłębił biedę w
kraju, a kolejne rządy sanacyjne zajmowały się wyłącznie utrzymanie swoich
rządów w Polsce i obraną interesów ziemiaństwa. Tłumiły z całą bezwzględnością
bunty robotnicze oraz chłopskie, zsyłając przeciwników politycznych do więzień.
Strajk chłopski z 1937 roku był największym protestem na polskiej wsi w okresie
międzywojennym, w którym władze pokazały słabość nie potrafiąc pomóc chłopom w
trudnej sytuacji ekonomicznej, a z drugiej siłę nasyłając na nich wojsko
tłumiące krwawo cały ogólnokrajowy bunt.
„Wieś nigdy nie była priorytetem rządzących Polską
po 1926 r. Hasło „sanacji państwa”, z którym obóz
piłsudczykowski doprowadził do zamachu majowego, sprowadzało się – jak się
wkrótce okazało – do zwykłej wymiany elit. Władzę objęli przyjaciele
i dawni podkomendni marszałka, częściej pochłonięci budową wyimaginowanej
mocarstwowości kraju niż jego rzeczywistymi problemami. W dodatku
z ich młodzieńczej fascynacji socjalizmem niewiele pozostało. Umocniły się
natomiast więzi z arystokracją, która po początkowych obawach szybko
odnalazła w sanacji politycznego sprzymierzeńca i protektora”.
Polskie ziemiaństwo dolewało oliwy do ognia buntów
społecznych na wsi kolejnymi upokarzającymi chłopów pomysłami; „W 1932 r.
w kręgach ziemiańskich narodziła się idea „święta pracy”, polegająca
na robotach społecznych na rzecz gminy. Innymi słowy, chłopi mieli
za darmo budować drogi i budynki użyteczności publicznej,
których państwo nie mogło inaczej sfinansować. Po pierwszych
pomyślnych próbach w majątku pomysłodawcy całego przedsięwzięcia, hrabiego
Jana Potockiego, postanowiono wprowadzić „święto pracy” w całym kraju”.
Powyższe cytaty pochodzą z
artykułu „Bunt bieszczadzkich chłopów”, autor Krzysztof Wasilewski, tygodnik
„Przegląd”, 24.06.2012.
Warto na tym nazwisku się
zatrzymać, kolejną postacią noszącą nazwisko Potocki jest Alfred Antoni
(1886-1953) będący ostatnim właścicielem Łańcuta i okolicznych wsi. Mało znana
jest szerszej opinii publicznej jego sympatia do Adolfa Hitlera oraz reżimu
nazistowskiego w Niemczech. Ciekawostką jest to, że latem 1937 roku posiadłość
łańcucką odwiedził książę Kentu Jerzy wraz z żoną Mariną. Książę był młodszym
bratem Jerzego VI oraz Edwarda VIII, znanego ze swoich sympatii do Hitlera i
nazistowskich Niemiec. Sam książę Jerzy podzielał sympatię brata. O jego
powiązaniach z reżimie NSDAP mówi się na Wyspach Brytyjskich od lat. U nas unika
się tematu arystokratów – kolaborantów, nie mówiąc o negatywnej roli
łańcuckiego zamku w czasie drugiej wojny światowej pełniący rolę sztabu
Wermachtu, dzięki uprzejmości hrabiego – ordynata.
Kolejną postacią z
przedwojennych herbowych, jest Michał książę Radziwiłł (1870-1955) prezentowany
nam przez prawicowe media i portale historyczne, jako sympatyczny dziwak,
ekscentryk i nawet szaleniec wyklęty przez rodzinę. Nie było w nim nic
ciekawego, poza prowadzeniem życia człowiek mogącego pozwolić sobie na więcej
niż inni. Warto dodać, że on sam, jak jego kuzyn z Łańcuta nie ukrywał w czasie
wojny sympatii pronazistowskich, chociaż Hitler nie odwzajemnił mu sympatii i
odrzucił od niego spadek, którym był należący do księcia wielkopolski pałac w
Antoninie. O księciu przypomniano w mediach ze względu na wydaną przez
Wydawnictwo Poznańskie w tym roku książkę „Radziwiłłowie. Burzliwe losy
słynnego rodu”, w której postać księcia jest też wymieniana. Poświęcono mu parę
artykułów w internecie. Warto dodać, że książę uważał się zawsze za Niemca,
zważywszy na swoje pokrewieństwo z cesarzem Niemiec, Wilhelmem II.
Podane przykłady polskich
arystokratów pokazują demoralizację tego środowiska, prezentowanego nam przez
obecną władzę, media prawicowe, niektórych publicystów oraz historyków, jako
ludzie cnotliwi, żarliwi patrioci oddani Polakom i ojczyźnie całym sercem. Nie
przeszkadza pełnym zachwytu autorom propagandowych książek o wyższych sferach
II Rzeczypospolitej publikować w nich zdjęcia „Jaśnie Państwa” w powozach czy
na polowaniu z dygnitarzami nazistowskich Niemiec, odpowiedzialnych za śmierć
milionów, nie zadając sobie trudu postawieniem pytania: Czy postawa polskiej
elity wobec Niemiec była wyznacznikiem polskiej racji stanu? O roli polskich
arystokratów żyjących w zażyłych stosunkach z Niemcami w czasie wojny prawicowi
historycy wolą milczeć. Stąd nie mamy żadnego dotąd porządnego opracowania o
negatywnej roli ziemiaństwa w II Rzeczypospolitej, jedynie nieistotne fakty z
ich życia, ukrywając prawdę o nich. Jaka jest prawda? Nie zawahali się po 1926
roku stanąć u boku sanacji, będącej siłą antydemokratyczną w Polsce,
skompromitowaną nieudolnymi rządami, potem ewakuacją z kraju we wrześniu 1939
roku. Udanie torpedowali zmiany na wsi od początku istnienia Polski międzywojennej,
zmierzających ich do pozbawienia własności ogromnych majątków. Warto o tym
przypomnieć, kiedy mamy do czynienia z naginaniem faktów historycznych przez
IPN i PiS do swoich politycznych celów. Pierwszą próbę pozbawienia faktycznej
pozycji politycznej oraz ekonomicznej herbowych zrównując z resztą obywateli
polskich chciał dokonać rząd Jędrzeja Moraczewskiego. Reforma rolna z 1945 roku
była urzeczywistnieniem planów rządowych z 1918 roku.
Komentarze
Prześlij komentarz