Polska prowincja już nie istnieje
Centrum Ostrołęki
W
III Rzeczypospolitej uwidoczniły się podziały na Polskę A i B.
Wiele regionów w kraju zanotowało regres nieznany im od końca II
wojny światowej. Po prawie trzydziestu latach od budowania nowej
Polski, wiele regionów wygląda raczej, jak po przejściu tu kilku
linii wojennego frontu. Dawne dworce kolejowe czy autobusowe przerobiono mi. in. na sklepy, salony mody ślubnej lub
przeszedł po nich walec historii i zostały rozebrane. W sporej części regionów od dawna już
nie dojeżdża kolej, a lokalne PKS powoli przechodzą do przeszłości wraz
z przejęciem go przez „Mobilisa” lub rozwiązanych wcześniej. W
zamian nie ma nic. Ludzie płaczą przed kamerami, opisują upadek powiatu lokalne
media, radni są oburzeni, ale w ostateczności mało ich to obchodzi. Dzieła zniszczenia nie da się
odwrócić.
1. Prudnik (woj. opolskie)
2. Hajnówka (woj. podlaskie)
3. Bartoszyce (woj. warmińsko-mazurskie)
4. Kętrzyn (woj. warmińsko-mazurskie)
5. Przemyśl (woj. podkarpackie)
Powyższym miastom z listy PAN grozi zapaść zarówno
ekonomiczna, jak demograficzna. Na pierwszym miejscu znajduje się
Prudnik leżący w Śląsku opolskim. Główna ulica miasta,
Piastowska tak z opisu wygląda: „Nawet gdyby bardzo chcieć, nie
da się ukryć, iż handel na jednym z najatrakcyjniejszych traktów
naszego powiatu upada coraz niżej. Co jest tego przyczyną i jak to
zjawisko wyhamować?
Jeszcze
kilka, kilkanaście lat temu ulicę Piastowską w Prudniku
przemierzały tłumy. Obecnie spotkać tu można co najwyżej garstkę
zainteresowanych zakupami prudniczan. Przeważnie idą w kierunku
jednego z dwóch monopolowych, piekarni, czy też punktów z odzieżą
na wagę, których tak jak w całym mieści, nie brakuje i tu.
- W latach świetności "Frotexu", codziennie po godzinie czternastej fala pracowników dosłownie zalewała nasze sklepy - wspomina z nostalgią Krystian Tyrała, prowadzący drogerię oraz znaną nie tylko na Piastowskiej księgarnię. - Upadek fabryki to jedna z przyczyn obecnego stanu rzeczy. Dzisiaj zasobni mieszkańcy robią zakupy w wielkich centrach handlowych poza Prudnikiem, z kolei ci mniej zamożni szukają tańszego towaru w marketach.
- Zazwyczaj kupuję w "Biedronce". Tam znajdę wszystko i jest dużo taniej, a ja liczyć się muszę z każdą złotówką - potwierdza tezę przedmówcy pani Maria.
W ubiegłym tygodniu przy Piastowskiej widniało siedem pustych lokali użytkowych. Kolejny zapewne zwolni się wkrótce, bo już teraz trwa w nim wyprzedaż, a na witrynie zawisła informacja o likwidacji sklepu. Dziesiątki osób w tym śródmiejskim fragmencie Prudnika założyło biznes, by góra po kilku miesiącach skończyć tak samo - plajtą.
- To bardzo atrakcyjne miejsce do robienia interesów - w zrozumiałym celu zachwala właściciel około 50-metrowego lokalu, za wynajem którego chce 2,5 tys. zł netto miesięcznie. - Piastowska wymiera? Nie, to nie prawda - przekonuje.
- Żeby mówić o zyskach, potrzeba czasu i cierpliwości. Dużo firm niestety łatwo się zniechęca i zamyka swoje punkty krótko po otwarciu - zauważa pan Krystian.
Konkretnego pomysłu na ożywienie jednego z najatrakcyjniejszych traktów na ziemi prudnickiej brak jest nawet radnym.
- Trudno mi powiedzieć, jak temu problemowi skutecznie zaradzić, musiałbym dokonać głębokiej analizy. Fakt, ulica ta jest coraz rzadziej uczęszczana - przyznaje Julian Serafin, który sam kiedyś prowadził działalność gospodarczą. - Wydaje mi się, iż należałoby przekwalifikować branże, bo w handlu trzeba iść za duchem czasu. Jeśli pojawią się sklepy, których nie ma w innej części Prudnika, to ludzie przyjdą na pewno - dodaje.
- A może uruchomienie porządnej gastronomii przywróciłoby życie na tej ulicy? - zastanawia się Krystian Tyrała.
Jedno co przy Piastowskiej mimo upływu lat nie ulega zmianie, to tradycja raczenia się w okolicy słynnego tunelu tanimi trunkami. Zjawisko to, z którym próbują walczyć służby porządkowe, również nie jest bez znaczenia w kontekście rozpatrywanej kwestii. Bo i jaka to przyjemność z robienia zakupów, kiedy wokół zaczepiają pijani, "pachnący inaczej" osobnicy...”.
- W latach świetności "Frotexu", codziennie po godzinie czternastej fala pracowników dosłownie zalewała nasze sklepy - wspomina z nostalgią Krystian Tyrała, prowadzący drogerię oraz znaną nie tylko na Piastowskiej księgarnię. - Upadek fabryki to jedna z przyczyn obecnego stanu rzeczy. Dzisiaj zasobni mieszkańcy robią zakupy w wielkich centrach handlowych poza Prudnikiem, z kolei ci mniej zamożni szukają tańszego towaru w marketach.
- Zazwyczaj kupuję w "Biedronce". Tam znajdę wszystko i jest dużo taniej, a ja liczyć się muszę z każdą złotówką - potwierdza tezę przedmówcy pani Maria.
W ubiegłym tygodniu przy Piastowskiej widniało siedem pustych lokali użytkowych. Kolejny zapewne zwolni się wkrótce, bo już teraz trwa w nim wyprzedaż, a na witrynie zawisła informacja o likwidacji sklepu. Dziesiątki osób w tym śródmiejskim fragmencie Prudnika założyło biznes, by góra po kilku miesiącach skończyć tak samo - plajtą.
- To bardzo atrakcyjne miejsce do robienia interesów - w zrozumiałym celu zachwala właściciel około 50-metrowego lokalu, za wynajem którego chce 2,5 tys. zł netto miesięcznie. - Piastowska wymiera? Nie, to nie prawda - przekonuje.
- Żeby mówić o zyskach, potrzeba czasu i cierpliwości. Dużo firm niestety łatwo się zniechęca i zamyka swoje punkty krótko po otwarciu - zauważa pan Krystian.
Konkretnego pomysłu na ożywienie jednego z najatrakcyjniejszych traktów na ziemi prudnickiej brak jest nawet radnym.
- Trudno mi powiedzieć, jak temu problemowi skutecznie zaradzić, musiałbym dokonać głębokiej analizy. Fakt, ulica ta jest coraz rzadziej uczęszczana - przyznaje Julian Serafin, który sam kiedyś prowadził działalność gospodarczą. - Wydaje mi się, iż należałoby przekwalifikować branże, bo w handlu trzeba iść za duchem czasu. Jeśli pojawią się sklepy, których nie ma w innej części Prudnika, to ludzie przyjdą na pewno - dodaje.
- A może uruchomienie porządnej gastronomii przywróciłoby życie na tej ulicy? - zastanawia się Krystian Tyrała.
Jedno co przy Piastowskiej mimo upływu lat nie ulega zmianie, to tradycja raczenia się w okolicy słynnego tunelu tanimi trunkami. Zjawisko to, z którym próbują walczyć służby porządkowe, również nie jest bez znaczenia w kontekście rozpatrywanej kwestii. Bo i jaka to przyjemność z robienia zakupów, kiedy wokół zaczepiają pijani, "pachnący inaczej" osobnicy...”.
Obraz
Prudnika, który wyłania się z powyższego opisu nie jest dniem
powszednim tylko tego opolskiego miasteczka, to dzień powszedni
każdego niemalże prowincjonalnego miasta czy regionu. Chociaż
Prudnik jest najszybciej wymierającym miastem w Polsce, to Opole i
Kielce są największymi miastami stojącymi przed zapaścią
demograficzną.
„Kielce wymierają i pustoszeją a władza ma
świetny humor. Bo władza zawsze sobie poradzi.
Ponad osiemset osób (oficjalnie wg danych GUS) wyjechało na
stałe z Kielc w 2015 roku. Do tego dodać należy setki, a może
tysiące młodzieży, która studiuje w większych ośrodkach
akademickich oraz tych, którzy wyemigrowali z kraju "za
chlebem". Chyba każdy z nas zetknął się z taką
sytuacją.
"Nie ma nic złego w tym, że młody człowiek wyjeżdża. Ważne, aby wrócił albo przynajmniej niósł za sobą dobrą opinię o mieście" stwierdził w jednym z wywiadów Prezydent WszechKadencji Wojciech Lubawski. Włodarz najwidoczniej ma niezłe samopoczucie, choć sam doświadczył migracji swoich dzieci. i nie jest w tym odosobniony. około 85% studiujących m.in w Warszawie czy Krakowie, deklaruje, że pozostanie w tych miastach na stałe.
Co ciekawe, wielu z nas przenosi się do ościennych gmin (Morawica, Miedziana Góra, Masłów), żyjąc tam i płacąc podatki. Ale według Prezydenta Lubawskiego "Granice administracyjne nie mają znaczenia".
Szacuje się, że w 2050 roku będzie nas w Kielcach 138 tysięcy ( to gdzieś między Płockiem a Zieloną Górą). Wtedy WL będzie rządził już 12-ta kadencję, ale raczej nie będzie już Prezydentem, będzie góra burmistrzem, a może i wójtem...Kielc.”
Cytat pochodzi ze strony na Facebooku: Scyzoryk się otwiera -
satyryczna strona Kielc."Nie ma nic złego w tym, że młody człowiek wyjeżdża. Ważne, aby wrócił albo przynajmniej niósł za sobą dobrą opinię o mieście" stwierdził w jednym z wywiadów Prezydent WszechKadencji Wojciech Lubawski. Włodarz najwidoczniej ma niezłe samopoczucie, choć sam doświadczył migracji swoich dzieci. i nie jest w tym odosobniony. około 85% studiujących m.in w Warszawie czy Krakowie, deklaruje, że pozostanie w tych miastach na stałe.
Co ciekawe, wielu z nas przenosi się do ościennych gmin (Morawica, Miedziana Góra, Masłów), żyjąc tam i płacąc podatki. Ale według Prezydenta Lubawskiego "Granice administracyjne nie mają znaczenia".
Szacuje się, że w 2050 roku będzie nas w Kielcach 138 tysięcy ( to gdzieś między Płockiem a Zieloną Górą). Wtedy WL będzie rządził już 12-ta kadencję, ale raczej nie będzie już Prezydentem, będzie góra burmistrzem, a może i wójtem...Kielc.”
Włodarze Opola czy Kielc udają, że problemu nie
widzą, chociaż zdążą zobaczyć skutki transformacji w postaci
sypiących się kamienic, walącej się infrastruktury i
gdzieniegdzie ostatnich mieszkańców dryfujących między ruinami
polskich Pompei. Na razie jest dobrze w tych miastach, ale na
prowincji czy też Polsce powiatowej kostucha rządzi już
niepodzielnie od lat. Starsi ludzie wspominają rzewnie lata
prosperity, na dźwięk nazwiska Balcerowicz zaczynają żywo
reagować, rzucać wyzwiskami i mówić, że to wszystko wina Żydów.
Nic dziwnego, że PiS ma na prowincji poparcie dość mocne. Niechęć
do obcych, do „tych” elit z Warszawy jest silny. Jarosław
Kaczyński dobrze umiał ocenić sytuacje mieszkańców, ponieważ
umiał trafnie zdiagnozować nastroje poza wielkomiejskiej Polsce.
Tomasz Lis znany dziennikarz oraz publicysta, który urodził się w
Zielonej Górze gardzi społecznością żyjącą w powiecie. Uważa
ich za relikt minionej epoki, która nie umiała się dostosować do
kapitalistycznej rzeczywistości, w której nie tylko kraj w całości
rywalizuje z innymi państwami regionu środkowoeuropejskiego o
zagraniczne inwestycje, ale również polskie regiony między sobą.
Po latach wyniszczającej gospodarki wolnorynkowej, wiele powiatów
osiągnęło wspólny mianownik rozwojowy - brak taniej
siły roboczej. Wielu młodych mieszkańców nie miało zamiaru
zostawać i liczyć, że jakiś szejk z kufrem pieniędzy się
znajdzie, a potem zainwestuje w ich miasteczku.
Wyemigrowali masowo na zachód, braki pracowników na lokalnym rynku pracy
zaczęto z biegiem lat odczuwać coraz bardziej. Niechętni uchodźcom
polscy przedsiębiorcy znani ze swojej rasistowskiej narracji w
portalach społecznościowych zrozumieli, że będą musieli zmienić
front w stosunku do osób spoza Polski, inaczej ich interes upadnie.
Zmiana frontu ze strony prywatnych pracodawców do obcokrajowców
wyczuł rząd PiS, zmieniają ustawę o zatrudnieniu, aby mogli oni
przyjmować nieposiadających obywatelstwa polskiego pracowników. To
wywołuje wściekłość u osób wchodzących na rynek pracy,
nierozumiejących sytuację zastaną przez nich, że pracodawcy
chętnie ich zatrudnią, ale za marne grosze, niezależnie od tego
ilu będzie w Polsce obcokrajowców. Oliwy do ognia dolewają
ogólnopolskie media nie pojmujące czym była i jest dla polskich powiatów transformacja. Dziennikarze tacy, jak Tomasz Lis,
uderzając nie tylko w partie rządzącą, ale również w jego
elektorat, według nich przaśny i zacofany.
Czy to jednak postsolidarnościowa Polska,
wyśniona przez elity wielkomiejskie nie wykluczyła tych ludzi oraz
regiony, które budowali własnymi rękoma? Oczywiście odpowiedź
jest jasna, tak wykluczała i odbierała im godność, wykluczając
poza społeczeństwem. Wiele regionów wierzyło jeszcze 18 lat temu
SLD, dziś wierzy Kaczyńskiemu oraz jego ludziom. Oni też niczego
dla powiatów nie będą robić dobrego, będą nadal budować swoje
lokalne układy, wzmacniać stare lub budować nowe w regionach, w
których jeszcze nie rządzą. Układy lokalne także niszczą
regiony, nie pozwalają się tworzyć oddolnym inicjatywom społecznym
lub je zabijają jeśli nie są prawomyślne. One były także
powodem, że młodym nie chciało się tworzyć przyszłości miejsca
skąd pochodzą, więc wyjeżdżali i nie wracali. Zadowoleni są z
tego wszyscy poza lokalnymi społecznościami, dla zastygłych od lat
w fotelach radnych i lokalnych polityków to idealna sytuacja,
ponieważ nie ma siły mogącej zatrzymać patologię w miejskich
spółkach, drugie nie zmieni polityki antyspołecznej, zmuszającej
władze do poprawy sytuacji socjalnej mieszkańców zagrożonych
ubóstwem i wykluczeniem, dzięki czemu będzie można pozwolić
sobie na fanaberie w postaci wystawnego życia na koszt mieszkańców
miasta, gminy lub powiatu pod pozorem promowania regionu i
przyciągnięcia tu kapitału zagranicznego. Nawet Wadim Tyszkiewicz
prezydent Nowej Soli, nie jest w stanie swoim parkiem przemysłowym
położonym na obrzeżach miasta oraz inwestycjami zagranicznych firm
zapobiec katastrofie demograficznej w mieście. Wynika to z
neoliberalnej formy rządów, jakie przyjął prezydent, ściągnął
tu firmy, ale poza jego kontrolą młodzi wyjechali masowo do
położonych blisko Niemiec, co zmusiło władze nowosolskie do
szukania pracowników nie tylko z okolicznych miasteczek i wsi, ale
położonych dalej o ponad 50 km. Rezultat mizerny, zagraniczni
kontrahenci Tyszkiewicza wydają coraz większy pomruk niezadowolenia
z braku obiecanej przez niego taniej siły roboczej chętnej pracować
wydajnie za niewielkie pieniądze. Póki inwestycyjny show prezydenta
Nowej Soli się kręci jest dla niego dobrze, kiedy odejdzie i jego
„dzieło” życia zacznie się sypać, odczują to mieszkańcy
miasta, nie on sam osobiście.
PiS chociaż stara się upodmiotowić powiaty, to
nie zmieni beznadziejnej sytuacji wielu regionów kraju. Takie miasta
jak Ostrołęka, Łomżą czy Siedlcami będą nadal na marginesie
rozwoju kraju, sprowadzone do roli wymierających punktów na mapie
demograficznej Polski. Przez prawie trzydzieści lat przewodnim
motywem transformacji w wielu powiatach kraju była ciągła
likwidacja komunikacji publicznej, bibliotek, szkół, przedszkoli czy żłobków, nie mówiąc już o miejscach pracy. Dziś Polska powiatowa faktycznie nie istnieje. Jeszcze
mieszkają tam ludzie, ale widać dobrze starzenie lokalnych
społeczności przy spadającej liczbie młodych mieszkańców. Z
perspektywy dużych miast tego, tak dobrze nie widać. Wystarczy
jednak wyjechać z dużych aglomeracji by dostrzec prawdziwy obraz
„wolnej” Polski. Nie jest to obraz napawający optymizmem.
Komentarze
Prześlij komentarz