Zjedzona żaba

Pasmo porażek polskich reprezentantów w Konkursie Piosenki Eurowizji zaczął się w 1995 roku od występu Justyny Steczkowskiej. Na zdjęciu okładka płyty z piosenką "Samą" zaprezentowaną przez Steczkowską podczas konkursu. 

Tulia z piosenką „Pali się” odpadły z Eurowizji. Można się tego było spodziewać. Nie oglądałem pierwszego półfinału w geście solidarności z Palestyńczykami. Dziś rano obejrzałem występ Polek. Był on dobry. Dziewczyny nie pasowały do konkursu pod względem wykonywanej przez siebie muzyki, co odzwierciedliły wyniki półfinału. Niestety hejterzy byli w pogotowiu. Jad już się przetoczył przez internet. Na stronie facebookowej eurowizji.org pod podziękowaniami dla zespołu było dużo wpisów nienadających się na cytowanie. Skąd ta żółć? To już inny temat.

Artur Orzech związany z Konkursem Piosenki Eurowizji w roli komentatora od 25 lat (poza przerwami w 1996 i 1997 roku)oceniając brak polskiego zespołu finale powiedział, że Portugalia czekała pięćdziesiąt lat na zwycięstwo. Bośnia i Hercegowina czy Andora już się zwycięstwa nie doczekają. Kraje te już kilka lat temu wycofały się wyniku problemu finansowych swoich nadawców na bardzo długo, jeśli nie na zawsze. Udział naszych można to nazwać artystów w Eurowizji wpisuje się w patologię Telewizji Polskiej trwającą od lat transformacji. Osoby decydujący od początku przy Woronicza 17 o tym kto i z jaką piosenką zaprezentuje się na konkursowej nie byli przypadkowo dobrani. Głównie byli to eksperci muzyczni czy piosenkarze, można rzec pierwszego sortu. Niestety sprawiali wrażenie jakby nie rozumieli zasad jakie rządzą konkursem. Janusz Kosiński (prezenter muzyczny programu III Radiowej Trójki) został w 1994 roku wybrany na przewodniczący Komisji Artystycznej przy programie 1 TVP wyłaniającej kandydatów na Konkurs Piosenki Eurowizji. Zmarły przed jedenastoma laty Kosiński nie krył swojej niechęci do tej imprezy. Decyzje zatwierdzane przez komisję z lat 1995-1999 są z dzisiejszej perspektywy niezrozumiałe. Po, co TVP brała udział w Eurowizji skoro jej reprezentanci zajmowali rok w rok najniższe lokaty? Nikt tego nie wie do dziś. Sukces Edyty Górniak jakim było drugie miejsce w Dublinie (1994 rok) zapewne wystraszyło zarząd publicznego nadawcy telewizyjnego. Perspektywa organizowania następnego konkursu w 1995 roku TVP mogła finansowo nie udźwignąć. Stąd zapewne wybór komisji padł na Justynę Steczkowską i jej piosenki „Sama”. Podobnie jak w Tela Wiwie Tulia zaprezentowała piosenkę o zabarwieniu folkowym idącą pod prąd eurowizyjnym gustom. Piosenka podobała się dziennikarzom, bukmacherzy obstawiali ją na czwartym miejscu. Skończyła w głosowaniu jury na osiemnastym miejscu zdobywając piętnaście punktów. Islandia przyznał Steczkowskiej 6 punktów, Norwegia 4 punkty, Grecja 3 punkty, Węgry i Portugalia po 1 punkcie. W następnych latach nie było lepiej z wyborem reprezentanta. Decyzję wewnętrznego jury zaczęto krytykować. Członkowie komisji mi. in. Irena Santor czy Marek Niedzwiecki przyznali w udzielanych wywiadach, że Eurowizji nie oglądają. Kiedy 20 lat temu Mietek Szczęśniak przepadł w Jerozolimie (1999 rok) z piosenką „Przytul mnie mocno” zajmując osiemnaste miejsce (zyskał tylko 17 punktów) zapanowało ponownie rozczarowanie. Wyznał w wywiadzie po konkursie dla portalu JazzSoul.pl: „już nigdy nie dam się przekonać, żeby śpiewać w miejscach, które nie są przeznaczone dla mnie”. Dodał także, że „jego zadaniem jest śpiewać w miejscach, gdzie liczy się dobra muzyka i dobre wykonawstwo”. Jak przyznał w trakcie internetowego czatu z fanami w tym samym roku, jego występ w widowisku był pomysłem wytwórni płytowej, z którą miał podpisany kontrakt. Tomasz Raczek niedługo po konkursie w tygodniku „Wprost” skrytykował Janusza Kosińskiego oraz wewnętrzną eurowizyjną komisję TVP. Pisał o tym, że rok w rok z uporem maniaka wysyła wykonawców z ambitnymi piosenkami na Eurowizję tylko po to by przepaść podczas głosowania. Pełnego obrazu dziwnego stosunku Telewizji Polskiej do konkursu dopełniała forma jak go prezentowano na wizji programu 1 TVP. Janusz Kosiński podczas wejścia na antenę, co roku celebrował prezentacje jury jakby to była transmisja z pielgrzymki papieża. Natomiast legendarny komentator BBC i Eurowizji Terry Wogan naśmiewał się z Jana Chojnackiego. Chojnacki znany dziennikarz muzyczny w latach 1994-1997 przekazywał punkty polskiego jury, a przez dwie edycje (1998-1999) widzów podczas konkursowego głosowania. Wogan krytykował go za styl przekazywania punktów. Ujął to jako „transmisje z Kremla”. Po czterech latach porażek według ówczesnego regulaminu konkursu w 2000 roku TVP zmuszona została do pauzowania na Eurowizji. Już wówczas wielu mówiło o wycofaniu się Polski. Podczas konkursu w Kopenhadze (2001 rok) mogliśmy się przekonać, że ludzie decydujący w Telewizji Polskiej o tym, kto będzie nas reprezentował nie wyciągnęli żadnych wniosków z poprzednich lat. Jerzy Kosiński pozostał na stanowisku przewodniczącego Komisji Artystycznej. Większość członków komisji odpowiedzialna za poprzednie porażki była ta sama, co przez kolejnę pięć lat udziału Polski w konkursie. Jednak wybór Andrzeja Piasecznego na reprezentanta wydawało się rozsądną decyzją. Chociaż najlepsze czasy piosenkarza to połowa lat 90-tych ubiegłego wieku, kiedy współpracował z Robertem Chojnackim (członkiem zespołu Demono). Piaseczny miał wykonać piosenkę pasującą idealnie do formy konkursu. Bukmacherzy obstawiali go na 10. miejscu. „2 long” faktycznie mogła zajść wysoko w głosowaniu. Mogła, gdyby nie fatalna aranżacja podczas finału. Futerko oraz wykonanie go przez Piasecznego w języku angielskim przełożyło się na kiepskie 20. miejsce i 11 punktów. Docenili go jednak fani Eurowizji, przyznali mu nagrodę najgorzej ubranego artysty im. Barbary Dex. Nagrodę tą przyznaje się od 1997 roku. Przez kiepskie miejsce Piasecznego znowu TVP pauzowała w roku następnym (2002). Dyskusja o wycofaniu się z konkursu wybuchła jeszcze z większą siłą. Wytykano publicznej telewizji anachroniczny sposób wyłaniania reprezentanta. Od dawna europejscy nadawcy publiczni biorący udział w konkursie wyłaniali swoich reprezentantów poprzez narodowe preselekcje. Widzowie decydowali o tym, kto z jaką piosenką będzie reprezentował ich kraj. Janusz Kosiński potwierdził, że TVP ma zamiar wziąć udział w następnym Konkursie Piosenki Eurowizji, który w maju 2003 roku miał się odbyć w stolicy Łotwy, Rydze. Za wyłonienie wykonawcy miała być ponownie odpowiedzialna wewnętrzna komisja na czele, której miał ponownie stanąć Kosiński. Wybuchła wrzawa medialna zakończona wycofaniem się Kosińskiego z wcześniejszych deklaracji. TVP zrezygnowała z wewnętrznej komisji i zorganizowania pierwszych preselekcji. Organizację ich powierzono Markowi Sierockiemu znanemu prezenterowi muzycznemu „Teleexpressu”, będącemu także szefem działu rozrywki programu 1. Kosiński wycofał się nieco w cień z powodu krytyki. Przez następne lat pozostał przy swoim stanowisku. Dla niego Eurowizja była żenadą. Czemu więc TVP stawiała na ludzi będących krytykami konkursu? Wynikało to z pozycji w mediach, towarzyskich układów jakie zdążyły się wytworzyć przy Woronicza 17 przez lata. Przez kolejne edycje konkursu czy to drogą wewnętrznych procedur, czy narodowego konkursu polscy reprezentanci kończyli swój udział w półfinale. Od 2004 roku z racji dużego zainteresowaniu konkursem EBU postanowiła podzielić konkurs na półfinał oraz finał. Do finału trafiali wykonawcy, którzy zajęli w półfinale miejsca od pierwszego do dziesiątego. Poza rokiem 2008, ani razu do 2011 roku nie udało się polskiemu reprezentantowi wejść do finału. Po śmierci Janusza Kosińskiego w marcu 2008 roku, rolę decyzyjną w TVP jeśli idzie o Eurowizję przejął Marek Sierocki. Człowiek jak najmniej odpowiedni do tego. Chociaż jest związany z branżą muzyczną od tylu już lat, nie rozumiał (podobnie jak Kosiński) konkursu. Zresztą nie on jedyny w Telewizji Polskiej. Z roku na rok było coraz gorzej. Do krajowych eliminacji Eurowizji zgłaszały się same beztalencia oraz pseudoartyści.

„Nikt nie umiał tego przerwać. Wszyscy w telewizji włącznie z Sierockim dobrze wiedzieli, że poziom preselekcji był coraz słabszy z roku na rok” - mówił portalowi Onet.pl w grudniu 2011 roku anonimowy pracownik telewizji. Eurowizja 2011 była apogeum polskich porażek na konkursowej scenie. Magdaleny Tul z piosenką „Jestem” zaśpiewaną po polsku zajęła w pierwszym półfinale ostatnie miejsce (18.). Dorobek muzyczny Tul jest do dziś nieznany opinii publicznej w kraju. Osiągnięciem można uznać jedynie śpiewanie w chórkach w teleturnieju „Jaka to melodia?”. Partnerem życiowym piosenkarki był reżyser programu prowadzonego od początku przez Robert Janowskiego. Ponoć chwalił się na korytarzach telewizji, że załatwi swojej partnerce wyjazd na konkurs Eurowizji w Niemczech. Tul miała przeciętną piosenkę, a jej występ niczym się nie wyróżniał od reszty propozycji. Trzeba przyznać, że konkurencja Magdaleny Tul stała na gorszym poziomie. Ludzie zagłosowali na nią bo uważali, że z tego chłamu zaprezentowanego podczas polski preselekcji „Jestem” jest najlepsza. Ba! Nawet bukmacherzy widzieli ją finale. Ostatecznie nie przeszła. Tymczasem zbliżało się Euro 2012 w Polsce oraz na Ukrainie. TVP uznała, że skupi się na mistrzostwach w piłce nożnej. Wysyłaniem reprezentanta do Baku, gdzie w roku następnym miał się odbyć konkurs władze telewizji publicznej nie były zbytnio zainteresowane. 19 grudnia 2011 roku potwierdzono krążące już wcześniej plotki, TVP wycofała się z Eurowizji w następnym roku.

- Nie bierzemy w tym roku udziału w Eurowizji, ponieważ wszystkie siły i środki telewizji są w tym roku ukierunkowane na obsługę medialną Euro 2012 i olimpiady. Nie wycofujemy się z tej imprezy, natomiast jako nadawca publiczny, w tym roku mamy do obsłużenia dwie bardzo duże imprezy. To trudne i odpowiedzialne zadanie. Zobaczymy, co będzie w następnych latach – oświadczyła ówczesna rzecznik TVP, Joanna Stempień – Rogalińska.

"Pamiętam, że nikt z TVP nie zadzwonił do mnie i nie pogratulował nawet występu. Musieliśmy opuścić hotel i Oslo, gdyż przegranym nie przysługiwało prawo bycia na miejscu, mimo iż regulamin określał czas naszego pobytu aż do finału. Nigdy też nie podpisałem żadnej umowy z TVP odnośnie reprezentowania nas w Eurowizji, co jest chyba niezgodne z prawem?" - skarżył się Marcin Mroziński reprezentant Polski z 2010 roku. Kto pamięta jego piosenkę „Legendę” i sposób jego wykonania w norweskiej stolicy, nie był zdziwiony brakiem awansu Mrozińskiego do finału. W niecałe dwa lata po Eurowizji 2010 przemawiała przez niego jeszcze gorycz porażki. Jednak trudno mu nie przyznać racji, gdy mówił: „Myślę, że nie ma osoby w TVP, która zna się na tym konkursie. Nie ma specjalisty do spraw Eurowizji. Bo Eurowizja, to nie jest konkurs muzyczny, składający się z półfinałów i finału. To cały rok pracy na dobre kontakty z innymi krajami, pracy na rzecz promocji artystów na rynku rodzimym i wymiany artystyczne z innymi reprezentantami Europy”.

Opinia publiczna większości przeszła nad brakiem polskiego reprezentanta w 57. Konkursie Piosenki Eurowizji do porządku dziennego. Po siedemnastu latach od debiutu widać było, że samej TVP brakowało wizji i nawet chęci powtórzenia sukcesu Edyty Górniak. Rok 2013 przyniósł kolejny brak udziału Polski w konkursie. Na Woronicza 17 nikt nie chciał się publicznie odnosić do konkursu. Jedynie zespół portalu eurowizja.org była zainteresowana powrotem TVP.

W ostatnich latach fani Eurowizji mieli szczęście, bowiem konkursy odbywały się stosunkowo blisko polskich granic. Mieliśmy konkurs w niemieckim Dusseldorfie, szwedzkim Malmo, a teraz niektórzy szykują się już do Kopenhagi. Jutro rusza sprzedaż pierwszej puli biletów na półfinały i finał. Zapewne wejściówki sprzedadzą się w oka mgnieniu, więc nic nie zostanie dla Polaków, którzy swój wyjazd na Eurowizję uzależniają od tego, czy pojedzie tam też polski reprezentant. Bilety na eurowizyjne koncerty nie należą do tanich. Zrozumiałe więc, że fani wstrzymują się z decyzją o ich kupnie, bo czekają na wieści z Telewizji Polskiej. Może się jednak okazać, że gdy wreszcie oficjalny komunikat w tej sprawie się pojawi, i na scenie w Kopenhadze wystąpi reprezentant Polski, bilety będą wyprzedane” twierdzi Łukasz Smardzewski, członek zarządu i rzecznik prasowy OGAE Polska. To najbardziej bolało, brak biletów i szansy wyjazdu do Kopenhagi dla członków OGAE Polska! Od kiedy Telewizji Polska S.A. powróciła na Eurowizję w 2014 roku, ludzie związani z portalem eurowizja.org nie krytykują telewizji publicznej za słabsze występy swoich reprezentantów. Jakim sposobem niewielka grupka dzieciaków zrzeszona w marginalnej stowarzyszeniu jakim jest OGAE Polska dostaje od TVP to, co chce? Trudno powiedzieć. Wiadomo, że powodem powrotu jest obniżenie kosztów wkupu koncesji. Zuzanna Łapicka ówczesna szefowa działu rozrywki telewizji publicznej w rozmowach w Genewie z EBU (2013 rok) załatwiła obniżenie kupna licencji. Dla tego, nie przez „ogromne” zainteresowanie polskiego społeczeństwa konkursem, Donatan oraz Cleo pojechali piosenką „My Słowianie” do Kopenhagi w maju roku następnego. Dziwi mnie nie zrozumiała fascynacja prezesa Jacka Kurskiego tym konkursem, a także mediów. Nigdy Kurskie nie powiedział czemu chce corocznego udziału w imprezie telewizji? Już po ubiegłorocznych preselekcjach dobrze było widać, że TVP nie zamierza nadal go wygrać. Tegoroczny udział Tulia jest tego kolejnym dowodem. Dziewczyny zespołu chciały sławy. Poszły na współprace ze skompromitowaną instytucją, która na koniec ich wyrolowała. Zespół nie awansował do finału. To musiało się tak skończyć.

Dopóki osoby mające mniemanie, że umieją śpiewać będą zainteresowane udziałem czy to w wewnętrznym konkursie czy zorganizowanym z udziałem widzów i transmisją w telewizji, to co roku będziemy mieli taką szopkę jak w ubiegłym czy w tym roku. Duża część polskiego społeczeństwa dorzuca się do tego kosztownego i niepotrzebnego uczestnictwa swoimi pieniędzmi. Co będzie w następnym roku? To już drugi raz z rzędu, gdy polski reprezentant nie dostaje się do finału. Takie rzeczy możliwe są tylko w Polsce i w polskiej telewizji publicznej. Szkoda jednak, że na koszt podatnika. TVP jest insynuacją już dawno żartą korupcją, a poziom programów stoi wraz ze zmianą kolejnej władzy politycznej i zarządu, na coraz gorszym poziomie. Smutnym jest fakt, że są jeszcze ludzie chcący z nią współpracować oraz ją reprezentować. Jemy więc tą żabę, co roku, którą nam karze konsumować prezes Kurski.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kamilka z „upiornego” domu

Pan i władca

Fryderyk II pan i władca przaśnego królestwa