Po hostelu „Magat” pozostało jedynie wspomnienie
Fotografia Wojciecha Olkuśnika z "Gazety Wyborczej" pochodząca z czerwca 2010 roku prezentująca hostel "Magat" przy Przeworskiej 1. To miejsce hańby miasta już nie istnieje. Kierowniczka hostelu Dorota Kalińska starała się utrzymać swoją działalność biznesową z dala od mediów. Sprawę istnienia takiego miejsca rozgłosiły ruchy lokatorskie. Od 1 stycznia 2017 roku weszła tam ekipa budowlana. Zaczął się proces rozbiórki budynku po dawnym hostelu i budowa apartamentowca.
-
„Magat”? O rany! Tego hotelu już od ponad dwóch lat nie ma! -
odpowiada Bartkowi starszy człowiek jadący rowerem ulicą
Chrzanowskiego na warszawskim Grochowie. Bartek idzie wzdłuż ulicy
Przeworskiej. To już inny świat! Po „Magacie” nie ma śladu. Na
jego miejscu wznoszony jest piękny apartamentowiec. Co za ironia. Do
niedawana symbol wstydu i hańby, miejsce gdzie realizowano politykę
miasta wobec osób eksmitowanych, wykluczonych, teraz przekształca
się w strefę luksusu. Bartek poszedł tam po wielu latach. Dekadę temu znalazł się tam w wyniku eksmisji. Z rodzicami mieszkał
na Mokotowie. Nie pamięta skąd się wzięły długi, rodzice
przecież pracowali. Ale cóż, skoro zarobki były takie jakie były,
a czynsz rósł wraz z długiem. Rodzice imali się każdej pracy,
ale żyli między wyborem kupna jedzenia a opłatą za czynsz. On
miał wtedy 22. lata. Wraz z rodzicami trafił pierwszym hurtem ludzi
z eksmisji na ulicę Przeworską 1 w 2010 roku. Hostel „Magat” do
dziś wywołuje gęsią skórkę i złe wspomnienia u Bartka. Mieli
wykupione przez gminę miejsce w tym hostelu na dwa miesiące.
Mieszkali miesiąc, drugi – razem z rodzicami przemieszkał już u
ciotki. Uratowała ich od tragicznego losu. Jego rodzice umarli
niedawno. To wszystko przez kłopoty finansowe oraz eksmisję.
Miesiąc przebywania na Przeworskiej 1 dobrze zapamiętał. Tam była
straszna kierowniczka. Ona miała takiego rosłego ochroniarza i
kilku przygłupów do pomocy. Gardziła osobami, które przywożono
tu z eksmisji. Myślę, że wielu z nich po terminie, gdy mieli
opłacony pobyt i tak wylądowała na ulicy – wspomina. O tym
miejscu już nie chce mówić i tak powiedział za dużo. Nie
naciskam na niego, nasza rozmowa przechodzi na inne tematy. Bartek
mieszka pod Berlinem. Miał szczęście, że siostra jego ojca miała
duży dom i mogła mu zaoferować realną pomoc. Dla Bartka sprawa
eksmisji oraz hostelu na warszawskim Grochowie to sprawa zamknięta.
Jego przyjazd po latach do tego miejsca był wielkim aktem odwagi.
Nie każdy chce wracać do takich przeżyć i miejsc z nimi
związanych. Rodzice nie chcieli mówić nikomu w pracy i wśród
znajomych o tym, że przeżywają dramat. Bartek także nic nie mówił
kolegom ze studiów. Z obawy przed stygmatyzacją, oskarżeniami,
dziwnymi spojrzeniami i niesprawiedliwymi ocenami. Przeżywali to
sami, po cichu, we trójkę.
Hostel
„Magat” swoim wyglądem nie zachęcał postronnych osób do
wchodzenia.
-
Byłam dziś w "hotelu" przy ulicy Przeworskiej 1, gdzie
urzędnicy gminy Warszawa wyrzucają eksmitowanych do pomieszczeń
tymczasowych. Właścicielka "hotelu" wygrywa wszystkie
przetargi w Ratuszu. Bierze po 50 zł za dobę od osoby. Ludzie! To
co się tam dzieje, urąga człowieczeństwu! Eksmitowani żyją w
brudzie, grzybie, ganiają się z pluskwami. Nie mają gdzie zrobić
sobie jedzenia. Od dwóch miesięcy nie działa lodówka. Myją się
jak krowy w oborze. Żyją w ciągłym strachu, bo właścicielka
domu straszy ich wyrośniętym ochroniarzem i swoim jebniętym
synalkiem. Gdybym nie była z Tomkiem, pewnie dostałabym od niego w
ryj. Wezwała na mnie policję!!! Właścicielka domu, Dorota
Kalińska powiedziała, że ci ludzie są tylko towarem. To jest jej
biznes, który pomaga jej robić prezydent Warszawy. Ci ludzie
potrzebują Waszego wsparcia i pomocy! Ja zrobię co mogę, ale
społeczeństwo Warszawy musi włączyć się do walki. Jeśli ona
przestanie wygrywać przetargi, eksmitowani być może będą
odsyłani do normalnych pomieszczeń.
Co proponujecie? Tym ludziom potrzebna jest nasza solidarność. Błagam… - opisuje Anna Skibniewska.
Co proponujecie? Tym ludziom potrzebna jest nasza solidarność. Błagam… - opisuje Anna Skibniewska.
Po
„Magacie” pozostały tylko zdjęcia, wspomnienia osób
eksmitowanych tam i historia walki ruchów lokatorskich z władzami
miasta o to, żeby ludzie już tam nie trafiali. Walki skutecznej,
ponieważ po nagłośnieniu sprawy funkcjonowania hostelu
robotniczego, spadła na jego kierowniczkę oraz stołeczne władze
krytyka. Dorota Kalińska postanowiła zamknąć interes życia i
działkę, na której stał hostel sprzedała deweloperowi, który
budował po sąsiedzku nowe osiedle mieszkaniowe. Nie dość, że
dorobiła się na ludzkim nieszczęściu, to jeszcze wzbogaciła się
na sprzedaży działki, gdzie prowadziła prowadziła swój wątpliwy
interes. Do „Magatu” już nikt nie trafia z eksmisji, co nie
znaczy końca problemu. Władze warszawskich dzielnic podpisują
umowy z innymi właścicielami hosteli robotniczych na lokale
tymczasowe, do których trafiają osoby po eksmisji
niezakwalifikowane według wyroku sądu do przyznania im lokalu
socjalnego.
Tymczasem
pani Dorota ma się świetnie i żyje sobie jak pączek w maśle.
Chwali się swoim słodkim życiem na profilu facebookowym. A to
zdjęcia z wakacji w Turcji, Hiszpanii, Włoch oraz Francji. Zdjęcia
z rodziną, przyjaciółmi w plenerze przy biesiadnym robieniu
grilla, po prostu żyć nie umierać! Za jaką cenę, to wszystko?
Pani Dorota przez wiele lat czerpała zyski z ludzkiej biedy, potem
sprzedała hostel i zrzuciła z siebie odpowiedzialność.
Pani
Kalińska wyczuła koniunkturę na usługi lokalowe. Kupiła w 2009
roku opuszczony przez zakłady cukiernicze „Walter” hostel dla
pracowników i zaoferowała w przetargu na pomieszczenia tymczasowe
najniższą cenę. Samorządy płaciły pani Kalińskiej za pokoje o
niskim standardzie z publicznych pieniędzy. W taki sposób
warszawski samorząd pogłębia biedę i wspiera biznes właścicieli
takich hosteli. Oni zarabiają na biedzie, a lokalne władze umywają
ręce. Mamy tego kontynuację! Władze miasta Kalisza (najszybciej
wymierającego miasta w województwie Wielkopolskim) wynajęły firmy
wyspecjalizowane w dokonywaniu eksmisji. Tak samo ma być niebawem w
Skierniewicach. Samorząd kaliski chwali się skutecznością działań
takich firm, ponieważ spadła liczba dokonywanych eksmisji do zera w
ciągu ostaniach czterech lat. O tym, że miasto ulega szybkiej
depopulacji już nie chcą się chwalić, a to jest powód spadku
eksmisji do takiej liczby. Sytuacja w Warszawie jest zupełnie inna.
Od początku funkcjonowania eksmisji w prawie lokalowym stała się
narzędziem rozwiązywania problemów zadłużonych lokatorów przez
właścicieli, czy to miasta, spółdzielni lub osób prywatnych. Na
tym skorzystała także Dorota Kalińska. Traktowała lokatorów jak
towar i nie była w tym odosobniona. Miała przyzwolenie ze strony
władz miasta na swoją działalność. Wolność w Polsce jest
rozumiana bardzo różnie i traktowana w kategoriach towaru.
Mieszkanie jest prawem każdego człowieka, stanowi fundament
wolności. Pozbawianie dachu nad głową w imię zysku, wyrzucanie
ludzi do takich miejsc jak hostele robotnicze lub innych tzw.
pomieszczeń tymczasowych jest ograniczeniem swobód obywatelskich.
Doprowadza do stygmatyzowania oraz wykluczenia osób ubogich,
najsłabszych. Na to nie można się zgodzić! Dorota Kalińska
chciała działać po cichu, w układzie z lokalną władzą zarabiać
na eksmisjach w majestacie prawa. Tacy ludzie nie lubią negatywnego
rozgłosu, chcą uchodzić w opinii społeczeństwa za bezimiennych
przedsiębiorców, ludzi godnych naszego szacunku. Przez takich
„godnych szacunku” przedsiębiorców w kraju robi się coraz
duszniej i trudno jest żyć wielu obywatelom.
Komentarze
Prześlij komentarz