Fetysze polskiej prawicy

Większość polskiej prawicy w chwili przełomu była za pozostaniem Rosji w granicach ZSRR. Szczególnie ta część wywodząca się z PZPR-u. Odzyskanie niepodległości przez Ukrainę i Litwę w 1991 roku zaskoczyła członków PAX-u i byłego już Stowarzyszenia „Grunwald”. Bardzo wielu byłych członków tych dwóch organizacji wspiera obecnie Prawo i Sprawiedliwość. Co do postsolidarnościowej prawicy i jej stosunku do nowo powstałych państw po rozpadzie ZSRR przez lata pielęgnowano tradycje dawnych kresów, utrzymywania relacji z Polakami tam mieszkającymi. Jarosław Kaczyński od trzynastu lat ma w PiS-ie rewizjonistów. Trzyma ich na uboczu, ale teraz są mu bardzo potrzebni. Jeśli Zjednoczona Prawica wygra wybory i stworzy koalicję z Konfederacją, Litwa i Ukraina mogą poczuć się niepewnie w relacjach z Polską. Prawica nigdy się nie pozbyła swoich ciągot do dawnych kresów. Puszczeni przez prezesa rewizjoniści mogą poczynić nieodwracalne szkody. „Lwów to miasto-symbol. Trudno wyobrazić sobie miejsce bardziej związane z polskością: z polską historią, kulturą, tożsamością. Współcześnie przestaliśmy już w pełni zdawać sobie z tego sprawę. Dzisiaj wizja Rzeczypospolitej bez Lwowa jest łatwa i oczywista, jawi się wręcz jako naturalny porządek rzeczy. Tymczasem prawie 60 lat temu wyobrazić sobie Polskę bez Lwowa znaczyło mniej więcej tyle, ile wyobrazić sobie nasz kraj bez Krakowa czy Warszawy. To było przecież jedno z trzech–czterech najważniejszych dla naszej kultury i tożsamości miast. Tam biło serce Polski. Zrezygnować z tej tradycji, ze świadomości polskości Lwowa, oznacza rezygnację z ważnej części naszej narodowej tożsamości” – pisze Tomasz Hałaś, pisarz powiązany z obecną władzą, autor książki „Oddajcie nam Lwów” (2012 rok). Do niedawna z przyczyn wizerunkowych panowała w obozie władzy taki dogmat: „Kremlowska narracja o zaborczych planach Warszawy wobec Ukrainy to myślenie życzeniowe, artykułowane od dawna, w różnych formach. I nic dziwnego. Bo „odzyskując” Lwów, Polacy straciliby Polskę, realizując cele rosyjskiego imperializm” – pisze Maciej Pieczyński, dziennikarz prorządowego tygodnika „Do Rzeczy”. Całą tą narrację może zmienić jedno słowo prezesa. Nie ma takiej narracji, która Kaczyńskiemu się nie przyda jako środek do utrzyma władzy. Ostatnie pogorszenie relacji między Kijowem a Warszawą nie wynika tylko z konfliktu o zboże, a o zdobycie głosów elektoratu Konfederacji w nadchodzących wyborach. Potem PiS już nie odpuści. Po wprowadzeniu dyktatur każde państwo sąsiadujące z Polską będzie wrogiem. Niechęć do Ukrainy i Litwy będzie społeczeństwu sączona do głowy niczym jad. To nie przypadek, że do Wilna wysłano w roli ambasadora Konstantego Radziwiłła. Ma on realizować wizję stosunków polsko – litewskich według Kaczyńskiego. Powstanie w 2018 roku TVP Wilno niewielu uznało za gest polskiego rewizjonizm wobec naszego sąsiada. Władze litewskie robią dobrą minę do złej gry. Obecnie kiedy Rosja toczy wojnę na Ukrainie niebezpieczeństwo utraty niepodległości jest bardziej realna niż kiedykolwiek. Zachowanie dobrych stosunków z polskim władzami pomaga litewskiemu rządowi utrzymać narrację o gwarancji zobowiązań sojuszniczych w ramach NATO. Tylko jak pokazał niedawny incydent w Wilnie z udziałem premiera Mateusza Morawieckiego nie do końca pewnym. W maju premier wręczył państwowe odznaczenia dwóm działaczom polonijnym Waldemarowi Tomaszewskiemu i Stanisławowi Pieszce. Jak pisze o nich Katarzyna Florencka (dziennikarka portalu „na Temat”): „Obaj politycy byli zaangażowani w działalność na rzecz społeczności polskiej na Litwie, jednak nie są postrzegani pozytywnie ze względu m.in. na swoją prorosyjską postawę. Przypomnijmy: lider polskiej mniejszości na Litwie Waldemar Tomaszewski po 2014 roku przekonywał, że Rosjanie mieli prawo zająć Krym i ostro krytykował ówczesne władze ukraińskie. Z kolei Stanisławowi Pieszce Litwini pamiętają przede wszystkim fakt, że w 1990 roku wstrzymał się od głosu w sprawie odrodzenia niepodległości kraju”. Czy zatem można się dziwić zmianie nastawienia polskiego rządu do pomocy Ukrainie? Po wygranych wyborach zostaną porzucone ostatnie pozory, a wtedy o polskości Wilna i Lwowa będziemy słuchać tak samo często jak teraz o winie Tuska w mediach. Tak się kończy kiedy dominuje narracja tylko jednej strony i nie ma równowagi między prawicą a lewicą w polityce. W kraju który ulega szybkiej depopulacji jedyne, co pozostaje to rozpamiętywanie przeszłości.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kamilka z „upiornego” domu

Pan i władca

Fryderyk II pan i władca przaśnego królestwa