Sprawa, której mogłoby nie być

Dwadzieścia trzy lata temu Michał Fajbusiewicz autor magazynu kryminalnego „997” zaprezentował widzom w jednym z wydań swojego programu (1 marca 2001 roku) rekonstrukcje wydarzeń mających miejsce prawie rok wcześniej przy ulicy Senatorskiej w Warszawie. Tragiczną bohaterką rekonstrukcji była Marta J. (nazwana na prośbę rodziny ofiary Magdą). Marta skończyła szesnaście lat i uczęszczała do pierwszej klasy jednego ze stołecznych liceów. Mieszkała z rodzicami w jednym z bloków położonych na Osiedlu „Za Żelazną Bramą”. Rytmu życia nastolatki nie wyznaczała wyłącznie nauka i ślęczenie nad książkami. To towarzystwo rówieśników stawiała wyżej nad czas spędzony w domu. Można powiedzieć typowa nastolatka jakich wiele. Czemu więc spotkała ją śmierć przy jednej z historycznych ulic Warszawy? Można powiedzieć, że nieszczęście jakie spotkało dziewczynę sprowokowali jej znajomi. Lubli wypić, nie mieli najczęściej pieniędzy i szukali „łosia”, których można było okraść na ulicy. Przy okazji można było komuś przywalić z nudów. Rodzice Marty nie byli nimi zachwyceni. Irytował ich brak informacji kiedy córka raczy wrócić do domu. 28 marca 2000 roku (to był wtorek) już nie wróciła. Ostatni dzień życia nastolatki rozpoczął się typowo. O 7:15 udała się do szkoły. Wróciła z niej ok. godziny 15:00. Potem zjadała obiad, później siedziała w swoim pokoju. Około godziny 17:00 odwiedziła ją przyjaciółka Ola. Porozmawiały ze sobą chwilę, a potem Marta wyszła. Powiedziała rodzicom, że wróci po 20-tej. Córki żywej już nie zobaczyli. Dziewczyna udała się do koleżanki niejakiej Katarzyny mieszkającej przy ulicy Elektoralnej. Wraz z nią miała pójść do kościoła św. Antoniego z Padwy przy ulicy Senatorskiej na spotkanie kandydatów do bierzmowania. Nigdy nie tam nie dotarły. Owszem pojawiły się w bliskiej okolicy kościoła, w dość charakterystycznym miejscu. Blok przy ulicy Senatorskiej 40 znajduje na dawnym terenie posiadłości rodu Mniszchów. Pozostałością po barokowym pałacu jest rzeźba św. Jana Nepomucena autorstwa włoskiego rzeźbiarza Giovanni Liverotti. Naprzeciwko rzeźby (na parterze wspomnianego bloku) do dziś znajduje się poczta. Tam swoje kroki skierowała Marta wysyłając list do kolegi, którego poznała w wakacje roku 1999. Potem spotkały znajomych. Z nimi właśnie spędziła ostatnie chwile. Początkowo biesiadowali w polonezie wujka jednego z nich. Głośna muzyka puszczana z samochodu ściągnęła na nich niezadowolenie sąsiadów. Wujek wspomnianego kumpla Marty poprosił o ściszenie muzyki. Do prośby młodzi się dostosowali. Tymczasem samochodową imprezę zepsuł fakt końca alkoholu. Towarzystwo „wzajemnej adoracji” postanowiło się przenieść na plac Bankowy. Martę rozpierała energia i marzyła aby komuś dać w twarz. Znalazła ofiarę w osobie młodego chłopaka a towarzyszący jej kolega kopnął innego przechodnia w biodro. Było to około godziny 20:30. Marta miała być właśnie w domu po tej godzinie. Przebywanie wśród znajomych było lepszą perspektywą niż powrót do domu. Postanowiła pójść z nimi do bramy bloku przy ulicy Senatorskiej 26/28. Tu spotkała swojego mordercę. Wszystko zaczęło się od tego, że dwa lata młodszy kolega postanowił „skroić” kogoś z komórki. Jedna z osób towarzyszących Marcie wypatrzyła dwóch młodych mężczyzn idących od Placu Teatralnego wzdłuż Senatorskiej. Pomyśleli, że oni mogą mieć telefon. Jeden z nich stał się celem ataku, telefonu nie oddał mimo otrzymania paru razów od towarzystwa. Pozornie uciekł dalej, ale po chwili wrócił pokonawszy tylko parę metrów. Miał przy sobie nóż, którym zaatakował nastolatka, ten zdążył odskoczyć. Za to cios nożem dostał inny uczestnik biesiady. Sprawca uciekł. W pogoń za nim ruszyła Marta z dwoma kolegami. Na wysokości wspomnianej poczty przy ulicy Senatorskiej 40 dogonili go. Tam rozegrał się ostatni akt dramatu Marty. Młody człowiek zamachnął się nożem i uderzył nim dziewczynę w szyję. To był już koniec. Mimo szybkiej reakcji ze strony znajomych Marta zmarła. Po przybyciu karetki lekarz na miejscu mógł stwierdzić tylko zgon. Pies tropiący stołecznej policji (wabiący się Magnus) idąc za zapachem z czapki, którą zgubił morderca doprowadził funkcjonariuszy do przystanku tramwajowego na plac Bankowym. Sprawca wraz z drugim towarzyszącym mu mężczyzną uciekli do tramwaju linii 18. Widział ich świadek - młoda dziewczyna jadąca na basen przy ulicy Inflanckiej. Zgłosiła się na policję po komunikacie w tej sprawie wyemitowanym w „Kurierze Warszawskim”. Opisywała, że zachowywali się jakby byli pod wpływem narkotyków. Wysiedli na przystanku przy ulicy Andersa. Jeden z nich rzucił drugiemu tekst „najpierw pójdziemy do mnie, a potem spierdalamy”. Przeszli przez skrzyżowanie w kierunku ulicy Zamenhofa i ślad po nich się urwał. Udało się policji dotrzeć też do świadka widzącego na placu Bankowym w budce telefonicznej dzwoniącego młodego mężczyznę, być może jednego z morderców. Udało się ustalić dwa numery wybierane o godzinie 20:52 do których dzwoniono z tej właśnie budki. Właściciela jednego z tych numerów podczas przesłuchania nie był wstanie powiedzieć kto do niego dzwonił wtorkowego wieczoru 28 marca. Przesłuchiwano także osoby wracające z kursu języka francuskiego, który odbywał się w położonym obok ulicy Senatorskiej Instytucie Francuskim, a także przechodniów wracających z Teatru Narodowego. Nikt z nich policji nie pomógł, nie wniósł niczego nowego do sprawy. Mimo posiadanych przez policję portretów pamięciowych, czapki mordercy i wiedzy, że jeden z dwóch mężczyzn miał na sobie charakterystyczną czerwoną kurtkę wiatrówkę śledztwo umorzono 31 lipca 2000 roku. Do sprawy wrócono w magazynie kryminalnym „997” prawie rok później. Nie przyniosło to efektu. Mijały lata. O sprawię przypomniał na swoim blogu „Bez przedawnienia” Hubert R. Kordos w artykule „Biesiada w czerwonym polonezie” z 2018 roku. Autorzy nowego wydania programu „997” wrócili do tej sprawy w wydaniu emitowanym 17 stycznia 2019 roku. Reporter magazynu udał się do bloku, gdzie mieszkała Marta. Sąsiadka dziewczyny opowiedziała mu dalszy ciąg tej strasznej historii. Okazuje się, że rodzice Marty już nie żyją, a pogrzeb Marty był jak to ujęła sąsiadka tragiczny. W inscenizacji „997” w 2001 roku aktorzy odegrali trochę „grzeczną” wersję towarzystwa w jakim ofiara się obracała. Sama nazywana była „łobuziarą”. Czy uda się kiedykolwiek odnaleźć mordercę i mężczyzny mu towarzyszącego po tylu już latach?

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kamilka z „upiornego” domu

Pan i władca

Fryderyk II pan i władca przaśnego królestwa