Muzyk z Siemiatycz
Historia morderstwa 22-letniego muzyka z Siemiatycz Mirosława Teodorczuka pokazuje, że panująca przez lata zmowa milczenia mieszkańców żyjących tuż obok ofiary chroni mordercę przed karą. W tym przypadku chroni skutecznie. Nic nie wskazuje aby sprawca pozbawienia życia Teodorczuka pochodził spoza okolicy w której chłopak mieszkał. Komu by się chciało przyjeżdżać z drugiego krańca Polski i strzelić do niewinnego człowieka a potem ułożyć ciało tak, aby wyglądało na samobójstwo? Jednak już od dwóch lat sprawa zabójstwa młodego siemiatyczanina jest przedawniona. Historia życia Mirosława Teodorczuka była zwyczajna. Urodził się w 1970 roku, wychował na skraju Siemiatycz położonych 100 kilometrów od Białegostoku na południowy zachód; chociaż bliżej stąd do Siedlec, bo tylko 64 km. Po ukończeniu szkoły imał się różnych prac. Nie zagrzał w nich długo miejsca, postanowił założyć kapelę muzyczną. Był jej gitarzystą. Grając wraz z kilkoma znajomymi na weselach i innych zabawach, utrzymywał się w taki właśnie sposób. Ostatni dzień jego życia przypadł na 19 stycznia 1992 roku. Tego dnia miał umówioną z kolegami z kapeli próbę niedaleko centrum Siemiatycz. Muzyk spakował gitarę basową do futerału, zabrał zeszyt z zapisanymi nutami i około godziny 11:00 ruszył w drogę. Jeszcze będąc na obrzeżach miasta spotkał kolegę swojego ojca. Panowie pogawędzili trochę a potem każdy udał się w swoją drogę. Tyle wiadomo o ostatnich chwilach z życia młodego mężczyzny. Do domu nie dotarł. Po dwóch dniach rodzina zgłosiła policji jego zaginięcie. W poszukiwanie byli zaangażowani policjanci, wojsko, rodzina i znajomi. Po kilku godzinach odnaleziono martwego gitarzystę w okolicznym lesie. Ciało znajdowało się zaledwie kilometr od domu. Stan ich odnalezienia sugerował śledczym, że mają do czynienia z samobójstwem. Jeden z sąsiadów Mirosława Teodorczuka mówił, że jego szyję oplatał drut kolczasty. W 1992 roku był powszechnie stosowany do grodzenia pastwisk i gospodarstw. Później. podczas dokonywania sekcji zwłok okazało się, że nieżyjący muzyk nie targnął się na swoje życie, ale ktoś go zabił. W zacieraniu śladów potwornego czynu zapomniał usunąć łuski z pistoletu gazowego. Ujawniono je 200 metrów od miejsca, gdzie znaleziono ciało Teodorczuka. Broń okazała się istotnym elementem w śledztwie. Łuski miały być wystrzelone z pistoletu gazowego, na którego ponad trzydzieści dwa lata temu trzeba było mieć zgodę Komendy Wojewódzkiej Policji. Istniała szansa, że jeśli broń była legalna to musiała widnieć w ewidencji. Tą drogą można było trafić na ślad sprawcy. Druga wersja mówi o przerobieniu pistoletu z gazowego na broń ostrą. Przerobienie polega najczęściej na wymianie lufy. Nierejestrowaną bronią w latach 90-tych minionego wieku były zainteresowane mafie, zmora Polski w tamtych czasach. Tylko jak połączyć młodego mieszkańca Siemiatycz z mafią? On nie miał wrogów i z nikim nie zadarł. Motyw zbrodni był nieznany tak jak sprawca. Grób chłopaka znajduje się na lokalnym cmentarzu przy ulicy 3 maja w Siemiatyczach. Miał dwóch braci i jedną siostrę. Obecnie nie żyje już jeden z dwóch braci Mirosława i jego rodzice. Mieszkańcy mają swoje teorie i podejrzenia, ale nie chcą się nimi dzielić z nikim. Być może dla tego, że morderca żyje jeszcze bardzo blisko nich. To jedna z najstarszych spraw niewyjaśnionych prezentowanych na dawno nieistniejącej stronie magazynu „997” prowadzonego przez Michała Fajbusiewicza. Obecnie wygląda to tak, jakbyśmy mieli do czynienia ze zbrodnią doskonałą.
Komentarze
Prześlij komentarz