2025 - zły rok dla darmozjadów z samorządów
Neoliberalna polityka kolejnych rządów w Polsce po 1989 roku przyniosła katastrofę społeczną w postaci szybkiego spadku liczby ludności i wymierania regionów. Mam już obrazy wsi rodem z okolic Czarnobyla. Słowa przestrogi sprzed lat wyrażane przez niektórych przytomnych ekonomistów np. Tadeusza Kowalika i Witolda Kieżuna, co do tego, co może przynieść wolny rynek stały się bolesną rzeczywistością dla Polski powiatowej. Jak można było się spodziewać nie byli na nią przygotowani liberałowie oraz katoliccy fundamentaliści. Ostatnio ich duchowy przywódca ojciec Rydzyk wezwał młodych katolików (przy okazji kolejnej rocznicy powstania jego toruńskiej rozgłośni), aby zadbali o wzrost dzietności. Były to słowa zabawne, większość zebranych słuchających jego słowa to seniorzy. Wnuki czy prawnuki wielu z tych osób żyją zagranicą. Prawica (PiS i Konfederacja) winę za obecny stan polskiej demografii upatrują w feminizmie, mniejszościach seksualnych i mediach za szerzący się według nich kultu bezdzietności. Większość osób o poglądach liberalnych ma stosunek do spadku dzietności obojętny. Dla budżetów wielu gmin czy powiatów w Polsce (zwłaszcza tych oddalonych od dużych miast) ma znaczenie spadająca liczba mieszkańców. Kryzys z pensjami nauczycieli i pracowników sektora komunalnego jaki zaistniał w niektórych gminach czy powiatach wynika m.in. właśnie z demografii. Mniejsze przychody z podatków, słaba aktywność zawodowa mieszkańców wynikająca z trwającego wiele lat bezrobocia i masowa emigracja przyniosły nieodwracalne skutki dla wielu wsi i miasteczek. Tym regionom, które się z tym mierzą grozi likwidacja, połączenie z większymi i zasobniejszymi od nich samorządami. Wygląda to pozornie groźnie. Prawda jest taka, że już w latach dziewięćdziesiątych minionego wieku zamykano szkoły, przedszkola i biblioteki publiczne, wyludniały się wsie i małe miasta. Emigracja (wewnętrzną) do dużych miast zrobiła swoje, a kolejna do państw UE po 2004 roku dołożyła się do procesu wymierania. Spadek liczby ludności jest spodziewaną konsekwencją likwidacji w początkach transformacji wielu zakładów pracy. Tam, gdzie pojawili się inwestorzy głównie z zagranicy istniało idealne środowisko dla zysku i wyzysku żyjących w trudnej sytuacji ekonomicznej mieszkańców. Samorządowcy byli spokojni o swoje pensję i pracę. Wszystko zaczęło się sypać w ostatniej dekadzie kiedy kolejne roczniki niżu demograficznego wchodziły na rynek pracy. Kraj przestał być rajem taniej siły roboczej, braki kadrowe ratowali pracownicy za wschodniej granicy, ale i to nie pomogło. Pandemia i wojna na Ukrainie dołożyły się do ucieczki inwestorów. Lokalni politycy nagle odkryli, że ich gminy to coraz częściej opustoszałe wsie i miasteczka pełne emerytów. Bolesne to odkrycie także dla polityków w Warszawie, starzejące się społeczeństwo już nie kupi politycznych bajek jak w 1989 roku i potem. Będzie coraz gorzej manipulować ludźmi. Biznes już się przekonał, że Polska to kraj, gdzie coraz mniej się konsumuje i a więcej wydaje się na przetrwanie. Politycy samorządowi już tak łatwo jak zagraniczne firmy z kraju się nie wyniosą. Wielu z nich pracę w samorządzie traktowało jako pewne źródło dochodu. Przy spadku liczby ludności w powiecie czy gminie musi się zmniejszyć liczba radnych. Wynika to z ordynacji wyborczej do organów samorządowych jak centralnych. Tak stało się np. w województwie dolnośląskim, w gminie Lubań Śląski. Lokalni politycy, szczególnie młodzi mogą czuć się niepewnie mierząc się z coraz większymi problemami wynikającym z dziury budżetowej. Jak widać na przykładzie gminy Bodzentyn (położonego na terenie województwa świętokrzyskiego) konflikt miedzy radnymi rządzącymi w gminie a radnymi z opozycji zaostrza się na tle finansów gminy. W tym konflikcie chodzi oczywiście o trudną sytuację finansową. Jednak główną przyczyną takiego stanu rzeczy jest właśnie panujące wieloletnie wysokie bezrobocie, emigracja i spadek liczby urodzeń. To, że Bodzentyn stoi na skraju bankructwa jest tego konsekwencją. Podany przykład jest ostrzeżenie dla innych samorządowców, że ich antyspołeczna polityka przynosi taki a nie inny efekt. Władze Suwałk najwyraźniej myślą po staremu. Chcą zachęcić do pozostania i przybywania młodych osób do miasta proponując im jałmużnę. Wyniosłaby ona tylko 2 tysiące złotych. Głównym adresatem owego planu są potencjalni pracownicy z kwalifikacjami technicznymi, których od lat brakuje na Suwalszczyźnie. Suwalscy radni chcą sprzedawać im działki pod budowę domów za połowę ceny. Propozycja „kusząca” na tyle, że już oczyma wyobraźni można zobaczyć ustawiające się długie kolejki do tamtejszego magistratu celem skorzystania z tego programu. Prędzej czy później radni Suwałk będą musieli pracować pro publico bono nie otrzymując wynagrodzenia z pustego budżetu miejskiego. Wtedy okaże się ile chętnych będzie do bycia lokalnym politykiem dla idei? Co do pensji nauczycieli sprawa zostanie zapewne rozwiązana przejęciem przez budżet państwa finansowania edukacji. Nie rozwiążę to wszystkich problemów budżetowych polskich samorządów. Zostają jeszcze pracownicy komunalni, a tych jest coraz mniej. Urzędników gminnych i powiatowych niższego szczebla ubywa z roku na rok. Szykują nam się w 2025 roku ciężkie chwile dla samorządowych darmozjadów. Sytuacja jak ma miejsce obecnie w np. w Bodzentynie będzie rzeczywistością wielu gmin i powiatów w Polsce. Radni biją na alarm (w mediach społecznościowych) pisząc o spadku dzietności w swoich regionach. Chcieliby zapewne jeszcze ustawić dzieci i wnuki w spółkach komunalnych na wysoko płatnych stanowiskach, a spadek liczby ludności może im to uniemożliwić na zawsze. No bo skąd brać pieniądze? Przecież nie od nieboszczyków.
Komentarze
Prześlij komentarz