Boli i będzie bolało
Jak sypie się to wszystko. Wyidealizowana wizja zachodu prezentowana polskiemu społeczeństwu przez media, polityków, intelektualistów i ludzi kultury przestała już dawno istnieć. Liberalny świat demokratyczny słabością swoich przywódców wobec narastających latami problemów społecznych i nierówności upadł. Boli i będzie bolało tych, którzy wierzyli w trwałość świat zachodniego. Już ponad szesnaście lat temu przy okazji wielkiego kryzysu ekonomicznego okazało się, że bogaci nic nie stracili na spekulacji nieruchomościami a ciułacze wierzący w lepsze jutro z dnia na dzień stali się biedakami lub osobami bezdomnymi. Dobrym przykładem jest Hiszpania, gdzie autorytet stracili nie tylko tamtejsi politycy, ale także rodzina królewska. Był to efekt skandali ciągnących się za królem Janem Karolem i jego rodziną. Kryzys ten wykreował partie skrajne nawiązujące do nacjonalizmu. Na Węgrzech w 2010 roku wygrywa Wiktor Orban. Szybko zaprowadził nad Dunajem niemal dyktatorskie rządy. Odpowiedź Komisji Europejskiej na początku demontażu węgierskiej demokracji przez Orbana była żadna. Rozczarowanie partiami politycznymi i niesprawiedliwym procesem zjednoczenia Niemiec mieszkańcy dawnego NRD zaczęli szukać nadziei w partiach jeszcze bardziej radykalnych. AfD powstało na tej fali niezadowolenia z roku na rok stając się z partii tzw. antysystemowej partią sympatyzującą ideowo z nacjonalizmem. Kolejne kraje: Czechy, Słowacja i Austria w ostatnim czasie idą ku brunatnemu porządkowi. W Stanach Zjednoczonych prezydentem zostaje mizogin, rewizjonista Donald Trump. Szok z przegranej Kamala Harris wywołał u Tomasza Lisa komentarz, że winni temu są amerykańscy lewacy. Lis wykazał się w ocenie wyborów prezydenckich w Stanach brakiem realizmu. Rzeczywistość w tym kraju od dawna skrzeczała, Amerykanie od lat czuli niechęć do waszyngtońskich elit. Poparli więc kandydata, który zakwestionował dotychczasowy porządek. Jego język konfrontujący się z sojusznikami a pobłażliwy dla dyktatorów budzi obecnie obawy o przyszłość. Tak samo jak sukcesy skrajnejprawicy w Europie Zachodniej. Widać po wypowiedziach dziennikarzy mediów głównego nurtu, polityków, intelektualistów czy celebrytów ich nieprzygotowanie do obecnej sytuacji. To do tej pory Rosja mogła uchodzić za państwo wrogie demokratycznemu zachodowi jako spadkobierca Imperium Romanowów i ZSRR. Nagle okazało się, że Stany również mogą być złe i nieobliczalne. Do tej pory wszystko było robione przez Waszyngton w białych rękawiczkach. Obawy o to czy przypadkiem Trump nie zostawi Europy na pożarcie Rosji, zagłuszają narracją o tym, że jego pierwsza kadencja nie była taka zła. Złość elit na ludzi, którzy, według nich źle wybieraj kierując się swoim poczuciem bezpieczeństwa i stabilizacji. Po za tym głosują na tych którzy ich przebijają w narracji politycznej. Tomasz Lis jest świetnym przykładem polskiego i zachodnioeuropejskiego myślenia bogatych o biednych. Niedouczeni, prymitywni ludzie z prowincji, tak ich widzi właśnie był szef „Faktów” TVN. To oni są według niego winni końca uporządkowanego demokratycznego świata. Zamiast odnaleźć się w rzeczywistości kapitalizmu oni żyją w ciągłych pretensjach, że zabrano im zakłady pracy, mieszkania, szkoły i biblioteki. Publicyści pokroju Tomasz Lisa zapominają, że z partiami protestu (tak je określano na początku XXI wieku) mamy do czynienia już od trzydziestu lat. Kto pamięta, że niewiele brakowało a Austria nie weszłaby do Unii Europejskiej w dniu 1 stycznia 1995 roku. Austriackie społeczeństwo było podzielone, co do perspektywy wejścia ich kraju w struktury unijne. Cztery lata później wyborach do wiedeńskiego parlamentu dobry wynik odniosła Austriacka Partia Wolności. Od tamtego momentu ta skrajna partia zawsze wchodziła do parlamentu. Jesienią 2001 roku w Polsce do sejmu i senatu wchodzą członkowie „Samoobrony” i LPR-u podważające wówczas otwarcie unijne aspiracje kraju. Ich wejście do parlamentu niewielu uznało za rozczarowanie transformacją i jej skutkami. Kiedy PiS zniszczyło te partie w 2007 roku tracąc jednocześnie władzę na rzecz PO i PSL-u wielu wieszczyło koniec tendencji zamordystycznych w Polsce, Europie i na świecie. Po śmierci wyniku wypadku samochodowego przywódcy austriackich nacjonalistów Jörga Haidera mówiono powszechnie o końcu populizmu. Nawet kiedy w Warszawie narodowcy zaczęli zawłaszczać 11 listopada, Tomasz Lis mówił, że boi się lewaków niż neonazistów. Dziś bredzi to samo. Tacy są liberałowie, wierzą w swoją nieomylność. Nie przyjmą do wiadomości, że w błędnych osądach umożliwili brunatnej ideologii powrócić jako „jedynej szansy” na naprawę świata. Nie można nikogo wykluczać, upokarzać i szczuć jak oni to robili nazywając osoby wykluczone przez kapitalizm nierobami i leniami. Najlepiej było jeszcze odebrać im prawa wyborcze. Zachodnie elity nie pojmują tego, że nie możliwym będzie istnienie na zawsze świata powstałego po 1989 roku. Stany Zjednoczone wspierały Europę zachodnią po zakończeniu II wojny światowej ponieważ miały w tym interes. Teraz mają interes w aneksjach i podbojach za które będziemy cierpieć my, a nie oni ludzie z piedestału. Czy dyskusje w telewizyjnych kanałach newsowych, tak samo na YouTube mają sens? Absolutnie żadnego, są jedynie uprawianiem gdybologii o przyszłości. Wszystko, co mówili w 2009 roku o zachodzie polscy dziennikarze z największych mediów nie sprawdziło się nawet w 40%. Czeka nas czas dyktatorów zafundowany nam w latach 80-tych XX wieku przez tych, którzy już większości nie żyją. Mam tu na myśli m.in.: Regana, Thatcher, Mitteranda czy Kohla. Obecni liderzy mogą jedynie mówić jak bardzo im przykro, że nie wyszła demokracja połączona z wolnym rynkiem. Potem uciekną w niesławie z rodzinami do spokojnych rejonów niespokojnego świata. Pożar jak wzniecili swoimi zaniechaniami będziemy musieli gasić sami o ile ten pożar nacjonalizmu nas nie spali.
Komentarze
Prześlij komentarz